środa, 11 listopada 2015

Jestem zła

Uwaga, post zawiera moje żale i złości. Kto nie chce, niech przewinie od razu do zdjęć na końcu, ale uprzedzam - poza słodkim szczenięciem nic specjalnego.
Pisałam o dzisiejszej wizycie behawiorystki? Taaa. Umówiłam się z nią na 16:00, "żeby jeszcze widno było". Beata świadkiem. Dziesięć po dzwonię pytając gdzie pani jest. Z drugiej strony wielkie zdziwienie - no bo jak to, miało był na 18:00! Zgrzytam zębami, ale czekam cierpliwie, po drodze upewniając się u zaufanych źródeł czy na pewno niczego nie pomyliłam. Czekam i denerwuję się (zawsze przed psimi zajęciami żołądek skręca mi się w potrójny supeł - oby się wszystko udało, oby nas nie wystawiono, oby...). O 17:30 dostaję SMS, że pani jednak nie przybędzie. No to modlimy się, żeby depresja przeszła bokiem, bo jutro trzeba być do życia w szkole. Nie wiem jak to będzie, nie wiem czy jutro dam radę dotrzeć do przybytku oświaty, nie mówiąc już o zrobieniu czegoś.
Co mnie tak boli? Bo to już drugi raz. Byłyśmy umówione na sobotę. Po piętnastu minutach dzwonię pytając co się dzieje. Pani chora. Rozumiem, że choroba nie wybiera, rozumiem, że pani mogła nie zapisać mojego telefonu ale przecież ma mój mail! Denerwowałam się cały dzień - po nic? I nawet nie uprzedziła, że nie przyjedzie? Załamałam się zupełnie. Nie miałam siły wyjść, położyłam się spać, nie mogłam zasnąć. Nie miałam siły myśleć, że czekają mnie kolejne dni robienia niczego, kolejne dni czekania czy nikt kogo Pimpek mógłby nie polubić się nie zbliża. Nawet zwykłe przesłanie e-mailem umowy trwało ok. tygodnia, bo pani miała awarię serwera. Pytałam, czy chce się w ogóle nami zająć, twierdzi, że tak. Mi też zależy by to ona nas uczyła, ponieważ jest zawodniczką w moim ulubionym sporcie - obedience.

Dobra, tyle płaczu i jęku. Rzeczy przyjemniejsze.
Dziś na porannym spacerze wybrałyśmy się z Beatą i psami do lasu. Już po drodze było ciekawie, zaczepił nas jakiś żądny wrażeń młodzieniec, pytając czy nie potrzebujemy pieniędzy. Podziękowałyśmy średnio uprzejmie a ja pożałowałam, że na jego widok zapięłam psa. Akurat tu jego cechy były bardzo pożądane.
W lesie psiaki były bardzo grzeczne. Pimpek oszczekał jednego człowieka, zresztą tylko dlatego że jedno krótkie szczeknięcie (prawdopodobnie oznaczające "Do Ataku!") wydał z siebie Riko. Poza tym ładnie się odwoływali, Riko ciągle uparcie aportował kij od którego odganiał Pimpka. Niestety, nie wzięłam aparatu. Cel wędrówki był dla mnie niespodzianką.






Chciałyśmy też nagrać Wam dziś jakiś filmik, ale zaczęło padać... Za to na podwórku spotkałyśmy małego berneńczyka.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz to motywacja do dalszej pracy